Jakoś tak mam, że absolutnie uwielbiam oglądać filmy. Dopiero za dorosłego dotarło do mnie, że nie wszyscy tak mają, że pierwsza myśl kiedy słyszysz słowo rozrywka to film. Jestem jedną z tych osób co mogą jak im się spodoba oglądać film i kilkanaście razy. Tak część filmów znam na pamięć. Okres disneyowski z lat 2000 cytuję bez zająknięcia
I tak mi zaklikało, że przecież wielu z Was tak nie ma, bo zajmuje się pewnie wtedy gdy ja oglądam mądrzejszymi rzeczami . Jednak wydaje mi się, że jest kilka pozycji, które zaginęły w otchłani czasu, a teraz Wam dojrzałym tancerzom mogłyby się bardzo spodobać i zapracować jako dobra inspiracja, albo zachęta do rozwoju. I nie, nie mam tutaj na myśli Dirty Dancing to, wszyscy widzieli
.
Zacznę od obrazu o którym wszyscy na pewno słyszeli, jeśli nie wcześniej to w poprzednim miesiącu, bo jego remake wszedł do kin.
Zacznę i skończę tym, że naprawdę bardzo zachęcam do oglądnięciaJPewnie wielu z Was pomyślało się, gdzie ja prawie trzy godziny wytrzymam na starym filmie. Przecież ja starych filmów nie lubię, nie przemawiają do mnie…a no daję sobie łapę obciąć, że ten jeśli popatrzysz dobrze to przemówi i w Tobie zatańczy.
Po pierwsze zacznijmy od fabuły. Tej nikomu przedstawiać nie trzeba i nie będzie to spoiler gdy powiem, że jest to nic więcej nic mniej jak kolejna adaptacja największej historii miłosnej Romea i Julii. Także, fabułę rzucie w kąt. Potraktujcie Cię ją z obojętnością na miarę delikatności goryla(nie uchybiam tutaj gorylom bynajmniej). Potraktujcie to jaką wspaniałą okazję do tego by przypatrzeć tańcu właśnie i temu jakie role pełni on w tym dziele.
Zaczynamy w wysokiego C. Czy przypominacie sobie film w którym pierwsze dziesięć minut nie ma żadnego dialogu, ale narracja jest poprowadzona w taki sposób, że poznajecie wszystkich bohaterów i ich charakter, relacje? Ja osobiście nie mogę sobie przypomnieć. A tu…o matko! Absolutnie pierwsza scena, a właściwe sceny są po prostu miażdżące. Nie wiem co ten choreograf miał w głowie, ale chciałabym się w niej kiedyś znaleźć. Kapitalny przykład jak za pomocą ruchu, mistrzowskiego grania ciała z muzyką przedstawić po kolei każdą z postaci. A dodajmy, że nie mamy tutaj do czynienia z prostą muzyką popową, gdzie akcenty są dla wszystkich słyszalne. To jazzująca muzyka z odcieniem klasyki. A mimo to myślę, że nawet laik zobaczyłby jakie musicality się tam wyrabia. Nie wspomnę o warsztacie tanecznym chłopaków. Panowie!!!! No i od kiedy balet jest fe i nie męski? Który potrafi takie skoki, szpagaty w locie? Oczywiście wiem, że to wytrawni tancerze tam są, ale robi wrażenie. Kto nie chce oglądać całego filmu to proszę choć pierwsze 10 minut i zmieni zdanie o jakości obecnego poziomu tańca. Nie, żebyśmy tańczyli teraz gorzej, ale to ile tam jest finezji lekkości i rozmaitości ruchu, daje do myślenia, że coś sobie zabraliśmy.
I skoro jesteśmy już przy muzyce, która może nie być łatwa do słuchania, to tym bardziej śpiew. Coś między klasycznym, rozrywkowy, ale nie ten musical do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Jak będziecie oglądać, otwórzcie się w głowie na nowe. HAHAHA a przecież to taki stary film? A śpiew brzmi trochę jak futurystyczne pieśń. Popatrzcie, jak to niesamowicie współgra z tańcem, tamtymi choreografiami. Jak niemal klasyczne formy stykają się totalną organicznością ruchu. Mnie ten taniec, prowadzi przez trochę niezrozumiały już świat muzyczny, bo jako ruchu, jest i będzie uniwersalnym językiem.
Zwraca uwagę też ile tam jest elementów które wydaję wymyślonymi przez nas, bitwy taneczne, izolacje w ruchu, parkuor… polecam. Jeśli chodzi o aspekt warsztatu tanecznego to widziałam osobiście tylko jeden film który to na razie przebijał i nie, nie był to film z Fredem Asterem
Gdybym miała w z całego filmu wskazać scenę, która mnie najbardziej urzeka, to chyba muszę pójść za moim feministycznym głosem, który woła Girl Power i wskazać na „I feel pretty”. Dziewczyny, gdybyż tylko tak właśnie tańczyła każda z nas gdy się zakocha. I nie mam tu na myśli technicznej strony, umiejętności tylko to co ma w głowie ta dziewczyna! Dlaczego wmawia się nam, że zakochanie, to stan niepewności, uniesienie, ale jakby sprowadzające Cię o ironio w dół. A tu? Nic tylko jestem piękna, jestem mądra i zabawna. Tego mi bardzo brakuje w większości muzycznych filmów. Dlaczego te bohaterki czerpią a faktu, że ktoś się z nich zakochał, a nie z faktu, że skoro one są zakochane to są dobre? Czujecie tę zmianę? O ile byłoby nam łatwiej prosić do tańca, gdyby każda z nas myślała: chce mi się tańczyć, więc będę ładnie wyglądać w tym tańcu, bo uwaga mi się CHCE! A skoro chce to dołożę do niego starań. Mnie absolutnie kupiła ta piosenka i nastawienie, Maria, jesteś gość! (Zacytuję sobie znanego klasyka).
I na sam koniec, coś co niby widoczne jest od razu, ale nie uświadamiamy sobie tego. Przypatrzcie się kolorom w tym filmie. Kto nosi jakie kolory i jak się one potem zmieniają. Sporo tam symboliki. Jasna sprawa, że nie jest to symbolika rodem z kodu Da Vinci, tylko proste schematy, zmiana bieli w czerwień, jak kolor scenografii wpływa na odbiór grupy. Zastanawialiście się kiedyś nad tym? Dlaczego niektóre filmy wydają się mieć pełnie, a inne płaskie. Jedne występy, nie porywają, a z kolei niektóre zwalają z nóg? Za każdym z nas – tancerzy występujących stoi sztab niewidocznych profesjonalistów, którzy pomagają nam osiągnąć stan sztuki. Gdzie kłuje mnie to w środeczku, że nie doceniamy pracy tych osób, tych aspektów w tańcu tak mocno jak powinniśmy. Może kiedyś jak te dzieciaki, przyjdzie do nas zrozumienia w tym aspekcie, że taniec to coś dużo dużo więcej i warto go tak właśnie oglądać.
Tak na koniec jak obiecałam, polecam sobie oglądnąć, choćby dlatego, że West Side Story to klasyka gatunku i szkoda by dobry tancerz nie wiedział z czego czerpie. Ostatecznie wstyd nie znać historii Romea i Julii.